Previous następna
Nr 5/2012 ...
Nr 4/2012 ...
Nr 3/2012 ...
Nr 1-2/2012 ...
nr 12/2011 ...
Nr 11/2011 ...
Nr 8-10 ...
Nr 7/2011 ...
Nr 6/2011 ...
Nr 5/2011 ...
Nr 3-4/2011 ...
Nr 1-2/2011 ...
Nr 9/2010 ...
Nr 7-8/2010 ...
Nr 6/2010 ...
Nr 5/2010 ...
Nr 3-4/2010 ...
Nr 1-2/2010 ...
Nr 12/2009 ...
Nr 11/2009 ...
Nr 10/2009 ...
Nr 9/2009 ...
Nr 7-8/2009 ...
Nr 6/2009 ...
Nr 5/2009 ...
NR 3/2009 ...
Nr 2/2009 ...
Nr 1/2009 ...

Nie jestem Gosią z powieści – zapewnia Małgorzata Kalicińska Nr 7-8/2010

 

Malg_1Ile prawdy, a ile fikcji, czyli tajemnice pisarskiego warsztatu

W ostatnią sobotę maja 2010 r. Filia nr 2 Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku - Oliwie gościła pisarkę Małgorzatę Kalicińską. Biesiadę literacką poprowadził Krystian Nehrebecki. Pretekstem do rozmowy z czytelnikami stały się m. in. fragmenty „Domu nad rozlewiskiem”, w jego interpretacji. A oto relacja ze spotkania:

Ile Gosi w Gosi

To nie jest moja autobiografia. Nie każdy pisarz, który pisze w pierwszej osobie, jest tą pierwszą osobą. To jest mylące. Tu jest jeszcze to samo imię. Nazwałam swoją bohaterkę Gosią dlatego, że tak mama do mnie mówi i wiele osób zwracało się do mnie w ten sposób i nadal się zwraca, ale ja czuję się Małgorzatą, Małgosią. Gosia to jest takie pół mnie. Po drugie, nazwałam moją bohaterkę Gosia, by cały czas pamiętać, że to nie jestem ja. Wiem, że to brzmi pokrętnie, ale gdybym nazwała ją Iloną, to podświadomie pakowałabym w nią wszystkie swoje cechy. Po trzecie, gdy zasiadałam do pisania tego „czegoś” pamiętałam, by nie był to pamiętnik. Ja już pamiętniki pisałam za młodu, teraz chciałam zmierzyć się z prawdziwym pisarstwem, z kreacją. Lew Tołstoj, starszy pan, stworzył taką piękną Nataszę Rostową… O, to jest pisarstwo. Chciałam, by była to powieść kreowana, z elementami autobiografii. Ile jest Gosi w Gosi? Nie wiem ile procentowo. Pewnie trochę jest. Na pewno są tam moje przemyślenia, moje filozofijki życiowe, ale proszę mnie z Gosią nie utożsamiać. Mój życiorys wyglądał nieco inaczej. Nie miałam domu nad rozlewiskiem, byłam bankrutką w dużym ośrodku na Mazurach, a nie w małym pensjonaciku.

Prawda i fikcja

Kiedyś na takim spotkaniu, powiedziałam, że choćbyście mnie przypiekali na węglach, nie będę mówiła co jest prawdą, a co fikcją. Ponieważ zazwyczaj ciekawość was zżera, godzę się na odkrycie jednej postaci prawdziwej i jednej kreowanej.

Mężczyzna nieskomplikowany: tylko karmić, głaskać i kochać…, czyli Sławek

Był na Mazurach Sławek i rzeczywiście to był facet nieskomplikowany, bo on się „odkomplikował” po rozwodzie. Zaczął żyć jak drwal, tu mam na myśli filozofię życiową – po prostu stwierdził, że męskie życie mu szalenie odpowiada. Pracował, jadł i raz na jakiś czas spotykał się z kumplami na jakieś męskie wypady łódką do morza, potem na kutry i łowienie dorsza. I w zasadzie nic mu więcej do szczęścia nie było potrzebne, oprócz od czasu do czasu ciepłej i miłej kobietki, z którą mógłby pofiglować. Sławek, jakiś związek? – pytałam go. Małgocha, co ja sobie życie będę komplikował – odpowiadał.

100 procent fikcji

Postacią wykreowaną jest Kaśka, ale nie do końca. Kiedy książka ukazała się w księgarniach, byłam w Szczytnie przejazdem. Zatrzymałam się w sklepie. Gdy dochodziłam do kasy - zdrętwiałam… Przy kasie stały dwie panie. Jedna 50+, druga 50+, ale jakaś inna. Zaczęłam je obserwować. Ta „inna” to była totalna Kaśka, nawet fizycznie. To była duża, grubokoścista kobieta, tylko miała ciemne włosy zwinięte pod beretem, duży płaszcz . Była to osoba ewidentnie opóźniona, cały czas trzymała za pasek panią, która płaciła właśnie za zakupy. Kaśka wykreowana w mojej głowie zmaterializowała się tam, w Szczytnie. Dlaczego mogłam skonstruować taką postać? Kiedyś pracowałam w telewizji przy programie o niepełnosprawnych „Forum nieobecnych” i miałam ten zaszczyt i tę przyjemność wyjeżdżać dwa razy na festiwale teatralne osób niepełnosprawnych umysłowo. Piękne doświadczenie, nauka odczarowania z irracjonalnego lęku, jaki budzą w nas osoby niepełnosprawne. Okazuje się, że aby z takimi osobami skomunikować się, wystarczy obudzić w sobie to dziecko, które w nas zasnęło, pozwalając nam rozwinąć się w osobę dorosłą. Musimy się trochę przetransferować umysłowo w świat dzieci. Często w ciele 50-letniej pani jest 13-latka i ona będzie pięknie rozmawiać o misiach, kwiatach, kolorowej sukience, którą ma na sobie… Bardzo mi zależało, by postać Kaśki, to była taka wróżka literacka, która „odczaruje” czytelnika z tego irracjonalnego lęku. Tak więc z jednej strony Kaśka jest postacią całkowicie wykreowaną, ale z drugiej okazuje się, że jest gdzieś taka osoba…

Elwira, czyli zapatrzyłam się…

Można domyślać się z krwistego opisu Elwiry, że musiałam się na kogoś zapatrzeć… Rzeczywiście jest to postać na wskroś autentyczna, prawdziwego imienia nie zdradzę. Różnica polega na tym, że prawdziwa Elwira nie wierzy w gusła, nie uszyła sobie lalki i do dzisiaj jest sama, nad czym ubolewam. Jest mi przykro, bo niechcący zrobiłam jej przykrość. Prawdziwa Elwira nie jest zachwycona tym, że wystąpiła jako bohaterka na kartach mojej książki, mimo że jest postacią lubianą, a nawet kochaną przez czytelników. Jest szalenie delikatna wobec mnie, ale dała mi do zrozumienia, że nie jest zadowolona. Być może to jest tak, że ona albo ktoś z jej otoczenia zbyt dosłownie odczytał losy powieściowej bohaterki i padły niepochlebne słowa, nie wiem… Elwira, jest jak Carmen bajecznie piękną kobietą, piękny biust, piękna figura. Ma twardy charakter. Jest mocną babą, faceci się jej boją! Przytoczę dwie anegdoty:
Do naszego majątku przyjeżdża weterynarz by wykastrować psa, osła i konia. Elwira kręci się przy nim. Pomaga mu tak sprawnie, że kiedy pies został już uśpiony - pan weterynarz zbliża się z lancetem, spogląda na Elwirę i mówi do niej: Może pani chce spróbować? Ja pani pokażę, gdzie się nacina… I pod dyktando lekarza Elwira wykastrowała te trzy zwierzaki. Następnego dnia szłyśmy razem przez to moje duże gospodarstwo. Gdy pracownicy nas zobaczyli, stanęli w rządku jak piłkarze przed bramką i rękami zasłonili sobie „nabiał”, patrząc na Elwirę znaczącym wzrokiem…
Kilka dni później czekałam na gości i w naszej sali restauracyjnej pakowałam jajka na twardo do słoika z octem. To jest bardzo dobra zakąska pod wódeczkę. Słój pięknie w słońcu wyglądał, bo dziewczyny dodały jeszcze paprykę. Wrócił z urlopu Łukasz, nasz młody pracownik. Gdy wszedł do sali restauracyjnej, zobaczył ten słoik i zapytał: co to jest? Jaja, nasze też tam zaraz będą - odpowiedział towarzyszący mu Kamil.

Sufrażystka czy feministka

Choć jestem sufrażystką, to uważam, że tak nas natura stworzyła, że jesteśmy yang i ying, jest nam dobrze w parze. Sama tego doświadczyłam, że inna półka w sercu to jest mama, dzieci, kotek, piesek, a jak ta półka z facetem jest pusta, to ja też czuję się pusta. I to nie chodzi o to, żeby mnie kochał. Jeżeli ja nie kocham, czuję się pustym dzbankiem.
To się ma nijak do feminizmu. Bardzo dużo kobiet głoszących prawdy feministyczne pomyliło walkę płci z feminizmem. Nie o to chodzi, by dowalać facetom. Natomiast żądanie dla siebie szacunku, równoważnych praw politycznych, ekonomicznych, społecznych to jest ta część feminizmu, którą ja nazywam po swojemu, a na dodatek powiem, że bardzo lubię koronkową bieliznę, depiluję się i lubię mężczyzn…

Recepta na bestseller

Nie chodziłam na kursy, jak to robią Amerykanie. Nie czytałam poradników, jak konstruować dobrą powieść. Myślę, że to jest kwestia iluś przeczytanych książek i zmysłu obserwacji. Kiedyś na jednym ze spotkań usłyszałam pytanie: Skoro jest pani absolwentką akademii rolniczej, to kto dał pani prawo do pisania książek? Otóż moja mama, Maria Kalicińska była polonistką w warszawskich liceach i zdałam sobie sprawę, że ja studiowałam język polski przez 50 lat u bardzo dobrej polonistki. To nie mogło pozostać bez echa. Moja mama była erudytką i w towarzystwie zawsze się mówiło: Maryla opowiedz coś i mama pięknie opowiadała… Nawet jak dywagowała, umiała wrócić do tematu, nie gubiła wątku. Miała piękną składnię, bogate słownictwo i spokojny typ narracji. Na tym też zyskały moje dzieci, bo moja mama miała dobry kontakt z wnukami. Moje dzieci zaczęły szybko i ładnie mówić całymi zdaniami. Mój syn, gdy miał 2,5 roku mówił zdaniami złożonymi, bo gdy mama szła na spacer ze Stasiem, to Staś brał misia i miał za zadanie opowiadać misiowi, to co babcia opowiedziała Stasiowi. Gdy babcia mówiła: Stasiu, jedzie duża, ładna ciężarówka. To Staś mówił do misia: Misiu, jedzie duża, ładna ciężarówka. Fajnie mieć taką babcię.
Książka „Dom nad rozlewiskiem” powstawała linearnie. Nie umiałam konstruować planu, konspektu. Ja jestem prymitywna pani domu, z której książka się wylewa… Początek, koniec? Dzięki komputerowi poszczególne części można przestawiać.

Od bankrutki do pisarki

Jak pisarstwo zmieniło moje życie? Zasadniczo. Zbankrutowałam. Napisałam powieść i jest 28 kwietnia 2006 roku. Pamiętam ten dzień, chociaż nie mam pamięci do dat. Opuszczam posiadłość, pakuję ostatnie rzeczy do samochodu, oddaję klucze panu syndykowi i wyjeżdżam po 6 latach budowania ośrodka. Tego samego dnia mam telefon z wydawnictwa, że moja książka rano trafiła do księgarń. Wyobraźcie sobie, jakie czary?! To jest ilustracja powiedzonka: Los jedną ręką zabiera, a drugą daje. Tu nie chodzi o stronę finansową, ale emocjonalną. Los dał mi możliwość wypowiadania się słowem, co może we mnie drzemało, a z czego nie zdawałam sobie sprawy. Nieudane życie hotelarki na Mazurach zamieniłam na coś innego, niechcący odkryłam właśnie to, co lubię robić i na dodatek dostaję za to gratyfikację. Uprawianie zawodu, który się uwielbia, który jest jednocześnie hobby, to jest chyba największa frajda w życiu!

Trylogia na półkę

Z „Powrotami nad rozlewiskiem", to było tak... Mój wydawca, by mnie nie wystraszyć, nie powiedział - pisz kobieto dalej, lecz zadzwonił pewnego dnia i poinformował, że wydaje antologię opowiadań wigilijnych. Może napisze mi pani „wypracowanie” na około 60 stron o dziejach tej Baśki? - zapytał. - A gdyby pani to napisała „w sepii”? Cofnijmy się do jej młodości, jaka ona była? - sugerował. Napisałam zgodnie z zamówieniem, ukazało się. Przyszła wiosna. Pewnego dnia znowu zadzwonił pan Tadeusz z propozycją: - Środek mamy, to może pani napisze początek i zakończenie i będzie powieść? W taki sposób powstały „Powroty”. Sprowokował mnie do pisania, bym uwierzyła, że jednak umiem zdania składać. Natomiast „Miłość nad rozlewiskiem” to efekt wiercenia dziury w brzuchu przez czytelniczki na spotkaniach autorskich. Zapierałam się, ale pan Tadeusz powiedział: Chcą, to niech im pani napisze! Dwie książki na półce to takie sieroty, a trzy to już trylogia!

Pisarka i filmowcy

Mieliśmy w Polsce świetlane lata ekranizacji. To były czasy, gdy nakręcono „Lalkę”, „Nad Niemnem”, mój ukochany film „Panny z Wilka”. Byli wtedy scenarzyści, którzy umieli adaptować literaturę na język filmu. Teraz takich scenarzystów nie ma, nie potrafią przekładać książki na film w sposób rzemieślniczy, nie dodając od siebie… Próbowałam pisać scenariusz osiem razy. Osiem razy go zmieniałam. Za każdym razem, gdy przychodzą nowe wytyczne, trzeba wszystko zmieniać. Zmiana w trzecim odcinku powoduje zmiany w szóstym, itd. Po tych ośmiu próbach powiedziałam, dajcie to fachowcom. Niestety, wzięły to w ręce panie, które nie powinny tego robić i wyszło nie to, co tygryski lubią najbardziej. Po pierwsze, nie lubiły głównej bohaterki. Próbowałam rozmawiać z jedną z nich, a ona na to: Ja jej nie rozumiem, ma dobrego męża, pieniądze do domu przynosi, a ona puszcza się z jakimś głuchoniemym. Przegadałam 1,5 godziny, próbowałam wytłumaczyć te wszystkie psychologiczne historie. To są panie, które gdyby pisały scenariusz serialu na podstawie „Lalki”, to by kazały Izabeli wyjść za mąż za Wokulskiego, bo to fajny facet i czego ona marudzi! Teraz druga część jest w rękach facetów. Gorzej nie będzie, a może nawet lepiej, albo jestem naiwna…


Spotkanie z Małgorzatą Kalicińską odbyło się między Dniem Matki a Dniem Dziecka, więc moją krótką rozmowę z gościem zdominowała tematyka rodzinno- sentymentalna…

Jakim była Pani dzieckiem?

Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Gdy wychodziłam gdzieś z mamą, mamusia mówiła: Małgosiu musisz być grzeczna i ja sobie grzecznie siedziałam, nie rozrabiałam, ale obserwowałam. I to obserwowanie, zapamiętywanie różnych szczegółów z nudów, znalazło ujście w „Fikołkach na trzepaku”. Gdy otworzyłam szuflady z pamięcią, to wysypało mi się mnóstwo takich detali.

Jaką jest Pani matką?

Najlepszą na świecie! Mój syn miał kiedyś w trzeciej klasie podstawówki wypracowanie o rodzicach. Trzy strony napisał o ojcu, jak to razem reperują rower, odbierają Baśkę z przedszkola i inne wspólne zajęcia, a o mnie napisał tylko jedno zdanie: moja mama ma poczucie humoru i gwiżdże na palcach. Myślę, że to zdanie powinnam przyczepić sobie na piersiach, jak medal. Gdy zapytałam, dlaczego napisał o mnie tak mało, powiedział: mamo, co ja będę pisał, że ty jesteś świetna gospodyni domowa, dobrze gotujesz. Każda mama gotuje, ale nie każda gwiżdże na palcach!

Jakie rady rodziców wykorzystała Pani w swoim życiu, a jakie odrzuciła?

Z bardzo wielu rad nie korzystałam. Byłam zupełnie inną osobą niż moja mama. Nawet córka kiedyś zapytała: mamo, dlaczego ty nie jesteś podobna do babci Marylki? Jestem zupełnie inną kobietą. Inaczej traktuję życie. Od ojca wzięłam dużo nauk. Na przykład mawiał: Małgosiu, jak nie chcesz chorować, to nie będziesz.

Jakie rady daje Pani swoim dzieciom?

Żadne dzieci nie korzystają z rad rodziców. Muszą same wsadzić palec do ognia, żeby się przekonać, że parzy. Naszą rolą jest wyposażyć dzieci w kindersztubę, żeby im było w życiu lżej, a także w podstawowe wartości, rozpoznawanie dobra i zła, by gdy zaczną dreptać swoją ścieżką życia, narobiły tych błędów jak najmniej. Moje dzieci np. wiedziały, że utrata kontroli nad sobą z powodu nadużycia alkoholu, narkotyków, może spowodować straszne następstwa. Myśmy o tym dużo rozmawiali, dlatego moje dzieci nigdy nie doprowadziły się do takiego stanu. Syn wódki w ogóle nie pije. Na spotkaniach towarzyskich czasami wino, piwo. Córka też, bo uważają, że tak jest o’kay. To wynieśli z domu. Nie byliśmy na tyle upiornymi rodzicami, bo moje dzieci bardzo garną się do domu. Dorosłe dzieci pytają, kiedy mogą wpaść na rosół, na plotki…

Porozmawiajmy, jak kobieta 50+ z kobietą 50+. Czy jest pani pytana o rady - jak żyć?

Często na spotkaniach mówię: moje kochane panie 50+, proszę zapomnieć słowa „mnie już nie wypada”. To nie jest prawda. Może nie wypada udawać nastolatki, to tylko tyle, natomiast czuć się nastolatką absolutnie wypada! Życie nas zaskakuje. Cały czas możemy coś nowego zacząć, myśleć, że do końca życia możemy próbować nowości. Dopóki się zachwycamy, dopóki próbujemy tych nowości, jesteśmy młode. To bądźmy. I przestańmy zrzędzić!

Sukces „Domu nad rozlewiskiem" zaskoczył Panią na „życiowym zakręcie”. Czy wiadomość o wydaniu tej książki była właśnie tą dobrą wiadomością, najważniejszą w życiu, na którą Pani czekała po porażkach finansowych?

Były trzy takie dobre wiadomości: pierwsza fantastyczna wiadomość – urodziła pani syna, druga fantastyczna wiadomość – urodziła pani córkę, trzecia fantastyczna wiadomość: pani Małgorzato, drukujemy pani książkę!

Dziękuję za rozmowę i życzenia dla Czytelników miesięcznika "Dobre Wiadomości".

Dorota Jesionek

Malg_2kalicinska-podpis

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fot. www.wbpg.org.pl

opal copy