Previous następna
Nr 5/2012 ...
Nr 4/2012 ...
Nr 3/2012 ...
Nr 1-2/2012 ...
nr 12/2011 ...
Nr 11/2011 ...
Nr 8-10 ...
Nr 7/2011 ...
Nr 6/2011 ...
Nr 5/2011 ...
Nr 3-4/2011 ...
Nr 1-2/2011 ...
Nr 9/2010 ...
Nr 7-8/2010 ...
Nr 6/2010 ...
Nr 5/2010 ...
Nr 3-4/2010 ...
Nr 1-2/2010 ...
Nr 12/2009 ...
Nr 11/2009 ...
Nr 10/2009 ...
Nr 9/2009 ...
Nr 7-8/2009 ...
Nr 6/2009 ...
Nr 5/2009 ...
NR 3/2009 ...
Nr 2/2009 ...
Nr 1/2009 ...

Krzysztof Jakowicz - świat jest wspaniały!

 DSCN4174_OK

Dnia 4 lutego 2011 r. w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej odbył się koncert "Zakopane w Gdańsku". Dzień wcześniej, po próbie, miałam okazję przeprowadzić wywiad ze znanym skrzypkiem Krzysztofem Jakowiczem. Jest to już nasz drugi wywiad. Pierwszy ukazał się w Nr 7-8/2009 "Dobrych Wiadomości".

 Jaki utwór wykona Pan podczas koncertu? 

Tym razem zagram III koncert Grażyny Bacewicz. Napisała siedem koncertów skrzypcowych. Ten, który zagram jest takim koncertem środka. Główną jego zaletą jest to, że jest oparty na folklorze, na korzeniach muzyki. To jest siła tej muzyki. I tu muszę podkreślić, że jest to wielka zasługa dyrektora artystycznego Filharmonii Bałtyckiej. To właśnie Kai Bumann, który jest człowiekiem w pewnym sensie niezwykłym, bo odkrywa kulturę polską, penetruje ją i nam Polakom uświadamia jak bogata jest nasza kultura, dał pomysł, by zagrać III koncert Bacewiczówny. Koncert dawno nie był grany. Został napisany przez skrzypaczkę, a więc dobrze brzmi na skrzypcach i jest na ogół odbierany przez publiczność bardzo serdecznie, nawet, gdy słyszy go po raz pierwszy. Koncert jest dosyć prosty - pierwsza część allegro, druga część wolna, taka jak nucenie pieśni gdzieś w górach przez górala, a trzecia część to oberek z motywami góralskimi. Tak więc jest to zgrabnie napisane. Orkiestra gra nadzwyczajnie i nadzwyczajnie jest przejęta tą całą sprawą. Ale muszę tu podkreślić raz jeszcze wpływ pana Bumanna. Ja niedawno nagrałem płytę na piętnastu polskich skrzypcach promującą polskie lutnictwo, na każdym instrumencie gram inny utwór polskiego kompozytora. Jest to pierwsza tego typu płyta w Polsce, a nawet na świecie. Płyta nazywa się "Skrzypce z polską duszą" i zawiera również książeczkę z opisem poszczególnych instrumentów. Kiedyś będąc w Gdańsku podarowałem tę płytę panu Bumannowi, a on był zachwycony, że coś takiego powstało, że naród polski ma takie tradycje jak Włosi, Niemcy czy Francuzi. Tak, tylko przez naszą historię, która była tak dramatyczna, nie mamy oglądu tej całości i teraz jest czas by to pokazać. Ta płyta jest taką jedną z maleńkich cegiełek pokazujących nam ciągłość naszej kultury, także ta muzyka Bacewiczówny to też jedna z takich cegiełek w tym całym ciągu. Na szczęście nasze życie, nasza kultura wciąż trwa i ciągle rodzą się utalentowani ludzie, tacy jak kiedyś właśnie Grażyna Bacewicz, która była fantastyczną skrzypaczką i wspaniałą kompozytorką. 

W programie koncertu jest również IV Symfonia e-moll Brahmsa. Spotkałam się z opinią, że jest ona wyjątkowa. Na czym polega jej wyjątkowość? 

Brahms to jeden z geniuszy ludzkości, a więc ta muzyka jest napisana w taki sposób, że wrażliwego człowieka zmusza do słuchania, zmusza do refleksji, a słuchacz poddaje się urokowi tej muzyki. Niektórzy nie przepadają za Brahmsem, bo uważają, że frazy są trochę za długie, zbyt rozbudowane, ale jednocześnie potwierdzają, że to geniusz. Jest jeszcze jedna rzecz w Brahmsie szczególnie ciekawa, potwierdzająca jego geniusz. U niego emocja bierze się z tego, co jest napisane w nutach. Często u innych podczas grania emocje trzeba dawać z siebie, a u niego wystarczy, że się zagra tak, jak to jest napisane. Muzyka Brahmsa jest tak skomponowana, że to zestawienie dźwięków daje silne wrażenia emocjonalne, porusza wyobraźnię. Należy tu powiedzieć, że porusza wyobraźnię nie tylko muzyków, ale też i pisarzy – np. powieść “Czy pani lubi Brahmsa?”

Tak więc Brahms jest kompozytorem, który na trwale zaistniał w historii muzyki, jest jednym z posągów, gigantów muzyki, tak jak Bach, Mozart, Beethoven. To są tacy kompozytorzy, których każdy inteligentny człowiek powinien poznać. I wtedy ta inteligencja byłaby pełniejsza i człowiek byłby wrażliwszy. Słuchanie muzyki polega na tym, żeby docierać do najgłębszych pokładów duszy ludzkiej...

i dobra tkwiącego w człowieku....

 tak, właśnie tak. A ta działalność, którą my uprawiamy, uczy słuchać muzyki, ale także słuchać drugiego człowieka, uczy też szanować inność drugiego człowieka. Sama umiejętność i chęć słuchania muzyki, i właśnie taka pokora wobec tego co pisze kompozytor jest czymś, co budzi w nas podziw, co nam towarzyszy przy słuchaniu muzyki. To jest mniej więcej podobna sprawa jak z przyglądaniem się przyrodzie, całej naturze, która nas otacza. Pamiętam swoje najsilniejsze przeżycie muzyczne, kiedy w ciszy, z dala od ludzi, odpoczywałem w domku w lesie. Była piękna wiosna, świeciło słońce, było zielono, zaczęły pojawiać się pierwsze kwiaty. Byłem zachwycony całym światem. Podziwiałem naturę, przez 3 dni z nikim się nie kontaktowałem. Potem włączyłem radio, a tam usłyszałem "Wariacje Goldbergowskie" Bacha. Wysłuchałem tego utworu z największym skupieniem, grała 84-letnia Amerykanka Rosalyn Tureck. Słuchałem tego Bacha, otoczony tą piękną przyrodą i wtedy uświadomiłem sobie, że to wszystko to jest jedność, to wszystko tworzy ciągłość, symbiozę. Myśląc o tym moim silnym odczuwaniu muzyki i tej symbiozy doszedłem do wniosku, że to jest absolutnie naturalne co odczuwałem, bo to było naturalne dla Bacha – siadanie przy kajecie co rano i pisanie kolejnej partytury. On to robił każdego ranka, to było dla niego coś absolutnie naturalnego - tak jak chodzimy, oddychamy, spacerujemy, jak kochamy. Pisanie muzyki było dla niego czymś naturalnym. Miałem wrażenie, że muzyka jest przedłużeniem tego co widzę, czego mogę dotknąć i dlatego jego muzyka tak na mnie podziałała. To chyba tak jest z tymi geniuszami - oni się rodzą, jakiś pył gwiezdny nad nimi się rozsypuje lub duch święty nad nimi przelatuje, czy jeszcze inaczej to nazwiemy. Oni są osobami wyjątkowymi...

I moja refleksja jest też taka, że my jako społeczeństwo jesteśmy wciąż odcinani od natury. Żyjemy w dużych aglomeracjach, wdychamy smog, ciągle się spieszymy zamiast być częścią przyrody. Jednocześnie media atakują nas okropnymi rzeczami, chcą nam uświadomić, że świat jest okropny. A ja uważam, że świat jest wspaniały, tylko trzeba umieć z niego korzystać. I na co dzień jesteśmy też odcinani od tych geniuszy ludzkości. Ludzie nie znają muzyki Chopina, Bacha. Na co dzień nie ma ich w telewizji czy radio, poza drugim programem, więc jak mamy poznać wielkich kompozytorów? Słyszymy, że Chopin był wielki, ale musimy poznać jego muzykę i dowiedzieć się więcej o nim samym. Wszyscy podziwiamy Einsteina, ale większość osób nie wie co on tak naprawdę zrobił. Kompozytorzy powinni być bardziej znani. Jesteśmy odcinani od ludzi genialnych, dopiero się nimi interesujemy jak dostaną jakąś nagrodę. Nie interesuje nas co robili, dlaczego, jaki był sens ich istnienia. I dlatego taki koncert jak w Gdańsku w Filharmonii przynajmniej pewnej grupie ludzi przybliży tych muzycznych geniuszy, od których jesteśmy odcinani. 

Nie możemy się dać! Podczas koncertu usłyszymy również utwór Schumanna... 

Jest podobnym geniuszem jak Brahms. Jego życie pełne było burz, namiętności, miłości, cierpienia, sukcesów. Jest to też jeden z tych geniuszy, którzy istnieją w życiu koncertowym. Jest uznany, jego dzieła wciąż są grane, ale znane wybranej garstce melomanów.

Chciałbym powiedzieć, maniakalnie wracam do tego, że wierzę w instynkt samozachowawczy ludzkości. Gram dużo w małych miejscowościach. Być może tamtejsi ludzie są bardziej związani z naturą, oni często mają kontakt z lasem, ogrodem. Tam nie ma takiego ruchu, zgiełku, nie ma tylu imprez, tych reklam, które przytłaczają. I w związku z tym umysły mają bardziej otwarte i chłonne. I właśnie oni są wdzięcznymi słuchaczami muzyki. Bardzo lubię takie małe miejscowości jak np Kąśna Dolna, między Tarnowem a Gorlicami. Jest tam dworek Paderewskiego. Co roku odbywają się tam "Mistrzowskie Wieczory" albo Festiwal Muzyki Kameralnej "Bravo Maestro". I tam przyjeżdżają czołowi polscy artyści. Tam mieszkamy przez 7- 10 dni, gramy, wzajemnie się inspirujemy. Ludzie przyjeżdżają na 19 godzinę na koncert by posłuchać muzyki. Jadą nawet i 100 kilometrów, często po pracy i potem wracają. To jest radość, a jednocześnie przywracanie całego sensu naszego działania.

Wszyscy my artyści gramy najpiękniej jak tylko możemy, odcięci od świata, inspirowani przez otaczającą nas naturę. To jest to, o czym wspominałem mówiąc o Bachu, że to jest szalenie ważne, żeby nie być oderwanym od natury. Jak mówię, ci wszyscy genialni kompozytorzy, my wszyscy jesteśmy jakby troszkę z kosmosu, ale ci są bardziej utalentowani, bardziej naznaczeni. I oni nam dają radość, powinni pogłębiać nasze człowieczeństwo, naszą wrażliwość. I to można uzyskać w takich miejscach, kiedy człowiek się wycisza i jest bliżej natury.

I odwrotnie, im większy ośrodek, tym trudniej jest o najwyższy artyzm. I wtedy zostaje tylko profesjonalizm. Często mówi się o profesjonalizmie, specjalizacji – ktoś jest od od muzyki dawnej, inny od współczesnej. Ale zmęczony człowiek nie jest już w stanie tego znieść – jedzie na koncert, stoi w korku, mieszka w hotelu, gdzie w pobliżu nie ma drzew, idzie do garderoby, gdzie nie ma okna, gdzie jest klimatyzacja, wszystko jest sztuczne, więc musi wystarczyć profesjonalizm, perfekcjonizm, który zabija sztukę...  

i już tak słuchacza nie unosi... 

tak, nie ma tego uniesienia, nie ma tego ducha, a o tego ducha w sztuce nam chodzi. Przewagę mają te miejsca, które są trochę izolowane od świata. Jest teraz wspaniały pomysł architektoniczny budowy Centrum Sinfonia Varsovia w Warszawie. Architekt proponuje zbudowanie olbrzymiego muru, który będzie oddzielał rzeczywistość miejską od tego miejsca, gdzie się ma odbywać koncert, z wykorzystaniem zieleni. Grałem np. w pałacu w Łańcucie – cudownie! Idąc z miasta przechodzi się przez park I to jest nadzwyczajne. Następuje coś takiego jak catharsis – oczyszczenie. Przechodzi się przez zielony park i stajemy się gotowi na granie i na przyjęcie muzyki, która ma nas unosić ku górze i dawać głębokie przeżycia. Mądrzy architekci mając szansę wykorzystują tę możliwość, by otoczyć nas zielenią. np w Białymstoku powstaje opera i filharmonia, która już niedługo będzie oddana do użytku. Jest pomyślana tak, że na budynku jest rodzaj zielonego tarasu. I to jest wspaniale wtopione w istniejącą rzeczywistość. To wszystko jest również dowodem na to, że instynkt ludzkości wciąż działa. 

Jest Pan jedynym wykonawcą wszystkich dzieł Bacha nagranych dla Polskiego Radia... 

Tak, to było wiele lat temu. Nagrania były w kościele z dużym pogłosem, co wymuszało na mnie inną interpretację. Chodziło o to, żeby to echo nie wchodziło na kolejne dźwięki. W tym roku chcę te nagrania powtórzyć, prawdopodobnie nastąpi to w Kąśnej. Będzie mniej monumentalnie. Teraz nagram to w mniejszym pogłosie, potoczyście. Będzie też bliższe Bacha i jeszcze bardziej za jego notacją. Inspiracją między innymi jest to moje silne przeżycie, o którym mówiłem, i taka myśl przewodnia, że ten Bach musi być naturalny, musi być przedłużeniem natury. Myślę, że ten Bach będzie jeszcze bliżej ludzi, bardziej zrozumiały. 

Tak pięknie opowiada Pan o muzyce w Kąśnej Dolnej, że mam ochotę, by tam pojechać...  

Muzyka rozbrzmiewa tam latem, jest pięknie. Jest jeszcze wiele innych miejsc- np. Książ, gdzie jest taka formuła, że młodzi artyści spotykają się ze studentami i grają razem. To jest nadzwyczajne. Przyjeżdża tam np. wspaniały polski skrzypek Bartłomiej Nizioł, Marcin Markowicz, mój syn Kuba Jakowicz, są też muzycy z zagranicy.

Latem odbywają się też Festiwale Organowe w Kamieniu Pomorskim czy w Oliwie, koncerty w Łańcucie, w Łowiczu, czy w Warszawie. W Krakowie mamy piękny festiwal "Muzyka w Starym Krakowie".I to jest dosyć ważne, że dzięki koncertom ludzie odkrywają perły architektury polskiej. Festiwal ten powstał 35 lat temu, pomysł jest taki, że każdy koncert odbywa się w innym zabytkowym miejscu Krakowa. Dzięki temu Polacy i cudzoziemcy poznają te zabytki. Muzyka dobrze brzmi w świątyni, to jest to sacrum, które daje odpowiedni nastrój, żeby muzyka zaistniała. Sam fakt, że wchodzimy do świątyni powoduje, że wchodzimy na wyższy poziom świadomości. To samo dzieje się z artystami. W kościele ich gra ma inny wymiar. Nie stoimy na ziemi, to sacrum nas unosi. Ludzie czasem są po raz pierwszy na koncercie i odkrywają, że muzyka tzw. poważna może być słuchana, przyjmowana, nagle okazuje się, że jest prosta, zaciekawia ich .i zaczynają już chodzić na koncerty. 

Jest Pan polskim prawykonawcą wszystkich dzieł Witolda Lutosławskiego. Jak do tego doszło?  

Tak się składało, że Lutosławski zawsze mnie prosił żebym to właśnie ja prawykonywał jego utwory w Polsce, a potem grywaliśmy je za granicą. To dla mnie zawsze był wielki zaszczyt, wielkie wyróżnienie i wspaniała możliwość nauki. Z jednej strony miałem do czynienia z genialnym kompozytorem, a z drugiej strony z niebywałym człowiekiem, o wybitnej kulturze i osobowości. To miało dalszy wpływ na całe moje życie, na postrzeganie świata. Nie wiem czy Państwo wiecie, że Lutosławski prowadził działalność charytatywną, ale nigdy nie rozgłaszał tego. Był wielkim dobroczyńcą. On to robił w najpiękniejszy sposób – fundował wózki inwalidzkie, paru muzykom sfinansował operacje, jeden z nich, nie będę tu wymieniał nazwiska, otrzymał od niego sfinansowanie operacji serca, paru zdolnym artystom muzykom fundował stypendia, ale nigdy o tym publicznie nie mówił. Uważał, że los dał mu szansę zaistnieć, rozwinąć swoje umiejętności, dzięki temu zarobił trochę pieniędzy, więc uważał za rzecz absolutnie normalną dzielenie się tymi dobrami z innymi. Jednocześnie nie uważał tego za coś niezwykłego i za coś z czym powinien się obnosić. To jest taka szlachetność i bezinteresowność. Podziwiam wielu innych, którzy działają charytatywnie, ale mam mieszane uczucia, jeśli ktoś szuka przy tej okazji rozgłosu i robi szum wokół siebie. 

Wspomniał Pan o miłości. To słowo występuje też w tytułach Pana koncertów - "Miłośnie i filmowo" oraz "Tango moja miłość". 

Miłość to jest jeden z motorów naszego życia, co tu dużo mówić. Miłość jest czymś pięknym I jest też miłość do zawodu, do tego, że wychodzę i daję z siebie maksimum tego, na co mnie stać tego dnia. Dzielę się z drugim człowiekiem. Być może to wynika z faktu, że ja się spotykam z ludźmi życzliwymi. To jest tak, że my jesteśmy kowalami własnego losu. Przyciągamy albo odrzucamy. Mnie ciągle interesuje ludzka życzliwość i dobre strony człowieczeństwa. Staram się nie widzieć tego, co jest złe, staram się nie dopuszczać do siebie złych wiadomości. W dzieciństwie przeżyłem fragmenty wojny, wszelkie okropieństwa, więc mam dość i dlatego nastawiam mój umysł na pozytywne doznania. Optymizm jest dominującym czynnikiem w moim życiu, widzę też, że to jest potrzebne i mnie i tym, którzy przychodzą na moje koncerty. Ta energia, którą ja daję Państwu kiedy gram, ona do mnie wraca. Państwo oddajecie mi tę energię, swój entuzjazm. Kiedy kończę koncert i jestem zmęczony, to ta energia nadal na mnie promieniuje i na mnie działa. To są zjawiska nie do końca znane i opisane, ale głęboko wierzę, że istnieją. Jesteśmy w stanie przekazać swoją energię. Ona krąży między Państwem a mną. I ważne by była pozytywna. Każdy ma cechy pozytywne. 

Czy nadal czyta Pan wiersze podczas koncertów? 

Tak, czytam i dlatego ludzie często przesyłają mi swoje tomiki. Duża ilość ludzi pisze, a i ja zaczynam też swoje myśli spisywać. Nie mam odwagi, ale czasem dorzucam swoje teksty, są śmieszne, a na końcu zawsze jest puenta. Widzę, że to działa, więc ośmielam się na to od czasu do czasu. 

Jakie jest Pana zdanie o orkiestrze naszej Filharmonii w Gdańsku?  

Oni świetnie grają. Od lat jest to jeden z czołowych zespołów w Polsce. Mają jeszcze jedną cechę nadzwyczajną, że są fantastycznymi kolegami, że są niesłychanie chętni i otwarci na wszelkie propozycje i to ich wyróżnia od innych zespołów. Ufają człowiekowi, który przychodzi i chce coś zagrać, trochę po swojemu, trochę inaczej. Oni są szalenie pozytywnie do tego nastawieni. Ja czuję, że ilekroć przyjeżdżam, oni oczekują ode mnie, że będę ich w stanie czymś zaskoczyć. I to jest bardzo miłe i niesłychanie sympatyczne. Dziś po próbie przyszło do mnie paru muzyków i zapytali jak mają zagrać jakąś frazę, bo oni nie wiedzą do końca jak to mają zrobić, nie do końca rozumieją moje intencje. To świadczy o zaangażowaniu. Nie ma nic gorszego jak obojętne podchodzenie do tego w sposób mechaniczny. 

Ma Pan porównanie z różnych sal koncertowych – jak to jest z uśmiechaniem się u muzyków i dyrygentów? Pytam, bo dyrektor Kai Bumann, podczas dyrygowania na koncertach pięknie się uśmiecha i ma taki pogodny, ciepły wyraz twarzy. To jest wspaniałe dla orkiestry i dla publiczności, ale na pewno nie wszyscy tak robią?  

Jurek Maksymiuk opowiadał mi jak był szefem orkiestry w Glasgow, że oboista grał świetnie, ale nigdy się nie uśmiechał. W końcu na swoje pytanie: "Czemu ty się nigdy nie uśmiechasz?" Usłyszał odpowiedź: “Bo mnie płacą za granie, a nie za uśmiechanie”.

Ale mówiąc już zupełnie poważnie Kai Bumann to jest taki pogodny typ człowieka. Kiedy dyrygował naszą Akademicką Orkiestrą w Warszawie to muzycy byli niesłychanie poruszeni, bo od samego początku on tak z nimi postępował - łagodnie i z uśmiechem. Myślę, że dyrektor Kai Bumann przypomina nam o tym, że muzyka istnieje ku radości, ku pokrzepieniu serc. I być może stąd jego sposób dyrygowania. Poza tym odnoszę też wrażenie, że on jest po prostu dobrym człowiekiem, lubi muzykę i lubi ludzi. Jest entuzjastą. Myślę, że jest to wspaniała sprawa, że Kai Bumann, poza wysokimi umiejętnościami czysto muzycznymi, daje jeszcze tę radość. 

DSCN4111.Kai_okJPG

Przyznam, że niedawno po koncercie “Mieszczanin szlachcicem” zachwycona, zadzwoniłam do dyrektora Bumanna i podziękowałam za te miłe chwile, bo widząc jego uśmiech podczas koncertu, czułam, że i ja cały czas się uśmiecham, a to takie sympatyczne... Myślę, że było mu miło słyszeć, że sprawia innym radość, że jest to zauważone i docenione. 

Tak, Państwo przychodzicie na koncert i oczekujecie dobrych przeżyć, to przecież nie może być cierpienie. Często muzycy tzw. klasyczni zbyt celebrują ten swój występ. Trochę tak jakby to było coś wzniosłego, jak msza, ale przecież msza też powinna być radosna. I dlatego taka bardzo pogodna postawa dyrygenta bardzo mi odpowiada. 

A więc uśmiech... i dobre wiadomości!  

Tak, zdecydowanie. 

Bardzo dziękuję Panu za rozmowę, za te słowa o ludziach i świecie muzyki, a wszystko to przepełnione pozytywną energią i wielkim sercem. 

I ja dziękuję. 

zdjęcia i rozmowa Marta Polak

opal copy